Kilka dni temu znajomy, student najbardziej prestiżowej publicznej uczelni warszawskiej od lat przodującej w rankingach, pokazał mi „kurs” e-learning w wydaniu pracowników naukowych tejże uczelni. Smutne i bolesne było to doświadczenie. Umocniło we mnie przekonanie, że skala marnotrawienia pieniędzy publicznych na uczelniach jest dużo większa niż może się wszystkim wydawać. Nie można oczywiście nazywać tasiemcowych i nudnych tekstów wrzuconych w formie plików PDF nazwać kursem e-learningowym. Tworzenie takich „kursów“ i promowanie ich wśród studentów pod hasłem e-learningu zakrawa na kpinę. Mam wrażenie, że głównym celem wprowadzania takich zajęć na uczelnie publiczne jest niczym nieopanowana chęć uwolnienia się wykładowców od studentów, aby mogli wreszcie zająć się swoją karierą i wyciąganiem kasy na drugich, trzecich czy czwartych etatach. Przypuszczam też, że niestety wiele jest na polskich uczelniach takiego e-szajsu. Czy ktoś to w ogóle akceptuje te materiały do publikacji w uczelnianych portalach? Niestety, jest to kolejny dowód na to, że brak konkurencji w szkolnictwie wyższym pomiędzy wszystkimi uczelniami, a nie tylko prywatnymi, prowadzi do nadużyć i marnotrawstwa publicznych pieniędzy.
Ale miało być pozytywnie. Już od dawna z wielu prowadzonych badań na świecie (np. Horizon Report, Beyond e-Learning) wynika, że edukacja zdalna z wykorzystaniem komputera będzie podstawową formą pogłębiania wiedzy we współczesnym świecie. Będzie to również rozwiązanie tańsze, niż tradycyjne zajęcia organizowane w szkole czy na uczelni. Naukowcy z najlepszych na świecie uniwersytetów Harvarda i Stanford przewidują, że do 2019 roku nawet połowa zajęć w amerykańskich szkołach średnich będzie prowadzona w sieci (Patrz: Za dziesięć lat połowa zajęć w szkołach online?). Już teraz bardzo dobre wyniki przynosi mieszanie technik nauczania i tworzenie tzw. blended learning, czyli kursów mieszanych (patrz: Hybrydowe nauczanie). W Stanach Zjednoczonych dwie trzecie szkół wyższych oferuje już różnego rodzaju kursy e-learningowych. Również w Polsce mamy wiele przykładów udanych kursów e-learningowych, chociaż głównie w sektorze prywatnym. Sporo w takie rozwiązania zainwestowały również Narodowy Bank Polski, Giełda Papierów Wartościowych wspólnie z Fundacją Promocji i Akredytacji Kierunków Ekonomicznych. A zatem można tworzyć dobre kursy e-learning. Dlaczego więc polskie uczelnie wyższe się nie starają?
Może przyczyna tkwi gdzieś indziej – na przykład w braku umiejętności i niedostatecznej promocji udanych rozwiązań? 10 listopada rozpoczyna się w Stanach Zjednoczonych Tydzień Edukacji Zdalnej. Jego organizatorzy – Amerykańskie Stowarzyszenie Edukacji Zdalnej (USDLA) – mają nadzieję, że ta doroczna inicjatywa pozwoli pogłębić świadomość opinii publicznej o korzyściach wynikających z e-learningu na różnych etapach kształcenia: od podstawówki do studiów podyplomowych i edukacji domowej, jak również w sektorze szkoleń biznesowych, wojskowych, rządowych, czy nawet e-leczenia. Marci Powell, Prezes USDLA, zauważa, że Tydzień Zdalnej Edukacji podkreśla znaczenie tej formy edukacji w XXI wieku w różnych obszarach aktywności społecznej - świat nauki nieodwracalnie zmienia się i w coraz większym stopniu wykorzystuje nowe technologie w procesie nauczania. Z kolei dr Kenneth E. Hartman, dyrektor Drexel University Online zwraca uwagę na to, że pracownicy coraz częściej wskazują edukację zdalną jako kluczową formę pogłębiania kompetencji zawodowych. Z badań Sloan Consortium (Sloan-C) wynika, że już 2,6 miliona studentów w USA korzysta regularnie z e-edukacji, zaś wśród respondentów przeważają oceny dobre tej formy edukacji (40,7% studentów usatysfakcjonowanych, 3,1% nie). Może zatem organizacja podobnej inicjatywy w Polsce przyczyniłaby się do poprawy sytuacji i przyspieszenia rozwoju e-learningu w naszym kraju?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz