30.12.2008

Kiedy do szkoły? Jak oceniamy poziom nauczania?

W listopadzie br. CBOS przeprowadził ciekawe badanie - „Polacy o proponowanych zmianach w systemie edukacji”. 79% respondentów uważa, że dzieci powinny rozpoczynać naukę w szkole w wieku 7 lat. Tylko 16% opowiada się za obniżeniem wieku szkolnego o rok. Nawet, gdy zadano pytanie mogące sugerować odpowiedź - „czy edukacja szkolna w Polsce, podobnie jak w większości krajów europejskich, powinna zaczynać się od 6-ego roku życia” - odsetek pozytywnych odpowiedzi wyniósł jedynie 40%, zaś połowa badanych było przeciwnych.



Ciekaw jestem, czy tak wysoki odsetek osób niechętnych obniżeniu wieku szkolnego wynika z rzeczywistych przekonań, czy też jest raczej spowodowany niedostateczną informacją o celach i sposobie realizacji reformy. Na podstawie tych szczątkowych danych (raport z badania zostanie opublikowany wkrótce) można raczej przypuszczać, że raczej informacja o założeniach reformy nie dotarła do osób zainteresowanych i stąd tak duży opór przed zmianami. Swój ciężar na pewno mają też tarcia polityczne i brak jedności wśród największych partii politycznych co do kierunków zmian w polskiej edukacji.

Ogromna większość badanych – bo 68% – jest zwolennikiem zagwarantowania 5-latkom możliwości bezpłatnej edukacji przedszkolnej. Natomiast tylko 39% ankietowanych opowiada się za wprowadzeniem obowiązku przedszkolnego dla 5-latków, 54% sprzeciwia się przymusowi kształcenia maluchów.



Interesujące są również oceny jakości edukacji w polskiej szkole. Respondenci mają przeważnie dobrą opinię na temat poziomu nauczania w szkołach publicznych – aż 66% badanych dobrze ocenia kształcenie w szkołach podstawowych i licealnych, 58% w gimnazjach i 49% w szkołach zawodowych. O niskim poziomie nauczania w szkołach podstawowych i licealnych przekonanych jest 21% badanych, w gimnazjach 25%, w szkołach zawodowych 24%. Wyniki te są dość zaskakujące. Biorąc pod uwagę krytyczne opinie uczniów na temat jakości edukacji, jak i raporty wskazujące o nieprzygotowaniu uczniów do rynku pracy, takie oceny mogą dziwić. Być może jest to temat na badanie, które pokazałoby głębsze oceny systemu edukacji wśród przedstawicieli różnych grup zaangażowanych w proces edukacji.

28.12.2008

Dzień Domeny Publicznej

1 stycznia każdego roku to dzień, w którym wygasają prawa autorskie do utworów, których autorzy zmarli 70 lat wcześniej. W 2009 roku wygasną więc prawa do twórczości osób, które zmarły w 1938 roku. Tym samym dzieła niemal 500 twórców przejdą do domeny publicznej – zbioru twórczości, której nie chronią prawa autorskie i którą w związku z tym można je swobodnie wykorzystywać. Będą to dzieła m.in. Brunona Jasieńskiego, św. Faustyny Kowalskiej, Osipa Mandelsztama czy Karela Czapka.



1 stycznia jest od kilku lat świętowany na całym świecie jako Dzień Domeny Publicznej (Public Domain Day). Z tej okazji Koalicja Otwartej Edukacji (KOED) zaprasza na konferencję prasową poświęconą kwestii domeny publicznej, praw autorskich i dziedzictwa kulturowego. Zaprezentowane zostaną polskie projekty dotyczące udostępniania dziedzictwa kulturowego znajdującego się w domenie publicznej oraz działania Koalicji.

Konferencja prasowa odbędzie się 30 grudnia br o godzinie 11.00, w budynku głównym Biblioteki Narodowej w Warszawie, al. Niepodległości 213, (wejście B, dla personelu BN). Więcej informacji o konferencji na stronie Koalicji Otwartej Edukacji.

Koalicja Otwartej Edukacji (KOED) jest porozumieniem organizacji pozarządowych i instytucji działających w obszarze edukacji, nauki i kultury. Celem jej działania jest budowanie, promocja i aktywność na rzecz otwartych zasobów edukacyjnych rozumianych jako materiały, które są udostępnione w sposób otwarty i gwarantujący ich odbiorcom wolność wykorzystywania oraz odtwarzania utworu, wolność poznawania dzieła czy stosowania zawartych w nim informacji, wolność redystrybucji i wolność dystrybucji dzieł pochodnych.

Otwarte Materiały Edukacyjne (ang. Open Educational Resources, w skrócie OER, w literaturze polskiej termin ten bywa niekiedy tłumaczony także jako Otwarte Zasoby Edukacyjne) to światowa społeczność współpracująca przy tworzeniu wspólnych, powszechnie dostępnych zasobów edukacyjnych, udostępnianych wraz z prawem do ich dalszego wykorzystywania i adaptacji. Termin ten po raz pierwszy został użyty w 2002 r. podczas Forum on the Impact of Open Courseware for Higher Education in Developing Countries przy UNESCO.

Otwarte Materiały Edukacyjne to termin określający wiele zróżnicowanych inicjatyw edukacyjnych z całego świata, zorganizowanych zarówno w tradycyjny, jak i innowacyjny sposób, mających różne cele i grupy beneficjentów. Nie istnieje centralna organizacja grupująca, zarządzająca czy standaryzująca procedury OER. Tym niemniej, panuje konsensus co do tego, czym są Otwarte Materiały Edukacyjne. Są one definiowane najczęściej jako te materiały, które są publicznie dostępne w internecie (bez kontroli dostępu), opublikowane wraz z prawem do dalszego wykorzystania (w tym celu zalecane jest stosowanie tzw. wolnych licencji), i rozwijane w otwarty sposób (z możliwością udziału beneficjentów w procesie redakcyjnym).

W styczniu 2008 roku została opublikowana Kapsztadzka Deklaracja Otwartej Edukacji, jeden z kluczowych dokumentów określających cele i metody ruchu OER. Deklaracja była efektem spotkania i wspólnej pracy kilkudziesięcioosobowej grupy pracowników organizacji pozarządowych, przedstawicieli instytucji naukowych i administracji państwowej, nauczycieli i autorów materiałów edukacyjnych z całego świata.

Więcej informacji o Otwartej Edukacji na stronach KOED.

27.12.2008

Rodzice niepotrzebni przy wyborze dyrektora szkoły?

Trwają prace na nowelizacją Ustawy o systemie oświaty, w której m.in. proponowane jest zmniejszenie roli rodziców w szkole poprzez ograniczenie do jednego przedstawiciela rodziców przy wyborze dyrektora szkoły. Widocznie urzędnicy odpowiedzialni za system edukacji uznali, że rodzice mają zbyt wielki wpływ na to, kto zostaje dyrektorem w szkole, w której uczą się ich dzieci. Na chłopski rozum powinno być chyba odwrotnie...

Propozycje proponowane w projekcie ustawy zaniepokoiły organizacje edukacyjne. Zdaniem Aliny Kozińskiej z Federacji Inicjatyw Oświatowych to błędne rozwiązanie, gdyż należy raczej myśleć, jak zwiększyć rolę rodziców w szkole. „Dyrektor jest osobą, która ma decydujący wpływ na szkołę. Wyborcami w przypadku dyrektora powinni być rodzice dzieci uczęszczających do danej szkoły.” – zauważa Kozińska. „Taki wybór wzmocni pozycję dyrektora wobec organu prowadzącego szkołę i jednocześnie wzmocni rolę rodziców w szkole. Przyczyni się też do podwyższenia jakości pracy szkoły, gdyż zainteresowanie rodziców szkołą ich dziecka, aktywność oraz codzienne pozyskiwanie informacji o pracy szkoły są czynnikami najbardziej skutecznie wpływającymi na jakość pracy szkoły.”

Rodzice mają obecnie niewielki wpływ na rozwój szkoły publicznej i oczekuje się od nich przede wszystkim wykładania środków na pokrycie różnego rodzaju wydatków, które ma szkoła (oczywiście pod hasłem podniesienia jakości edukacji, czego nikt potem nie stara się mierzyć). Szkoła to społeczność osób uczących się, którą powinni wspólnie współtworzyć przede wszystkim uczniowie i nauczyciele, ale przy aktywnym współudziale rodziców i (jeżeli potrzeba) przy pomocy (zasada pomocniczości!) urzędników samorządowych i oświatowych. Lekceważenie rodziców przy wyborze dyrektora może doprowadzić do jeszcze większej alienacji szkoły, jako instytucji, która nie służy społeczeństwu, lecz jedynie urzędnikom.

„Szkoła jest bowiem pierwszym miejscem uczącym zaangażowania obywatelskiego nie tylko uczniów, ale i ich rodziców. Jaka szkoła, taka potem demokracja.” – mówi Kozińska.

Osoby zainteresowane zabraniem głosu na temat roli rodziców w szkole mogą wysyłać swoje uwagi e-mailem na adresy: biuro@fio.org.pl oraz edunews.pl@gmail.com.

23.12.2008

Kupujmy mądre prezenty

Świąteczny boom zakupowy zaczyna się co roku coraz wcześniej. Dobrze byłoby, abyśmy wręczając w tym roku prezenty zastanowili się, co są one tak naprawdę warte. Czy kolejna gra strzelanka, miś, pojazd, książka, itp. coś wnoszą do rozwoju osób małych i większych, którym te prezenty wręczamy. Życzymy dobrej Świątecznej refleksji.

20.12.2008

Oprogramowanie edukacyjne dla szkolnych pracowni komputerowych kupię...

Wcale nie tak dawno, dawno temu, pewna szkoła ponadgimnazjalna (rzecz się dzieje w Polsce) dostaje tajemniczą przesyłkę od dobrodzieja zawierającą: a) umowę darowizny b) załącznik do umowy w postaci płyty DVD z oprogramowaniem. Wartość oprogramowania na płycie DVD wynosi 19 946 złotych (dziewiętnaście tysięcy dziewięćset czterdzieści sześć złotych), które to wspaniałomyślnie zasponsorowała Unia Europejska z Europejskiego Funduszu Społecznego.

Doprecyzowanie: płyta zawiera pięć kursów językowych: Angielski, Niemiecki, Francuski, Hiszpański, Rosyjski. Dodatkowo na płycie: instrukcja obsługi, przewodnik metodyczny, panel nauczyciela.


Zadanie dla czytelników bloga – dyrektor szkoły powinien:
a) podskoczyć do góry z radości, bo dostał płytę CD wartą 20 tysięcy złotych z pięcioma kursami językowymi, a to rozwiąże mu problem z nauczaniem pięciu (lub mniej) języków obcych;
b) zwrócić płytę do nadawcy z wyjaśnieniem, że woli dostać te 19 946 złotych przelewem na konto szkoły, bo wówczas będzie w stanie spełnić bardziej pilne potrzeby związane z brakiem dobrego oprogramowania edukacyjnego w pracowni;
c) nic nie zrobić, bo i tak niewiele może zrobić – w końcu jak będzie się rzucał, to go odwołają.

Żarty żartami, ale sprawa jest autentyczna (napisał o niej ktoś niepokorny).

Ministerstwo Edukacji Narodowej rozstrzygnęło we wrześniu przetarg ogłoszony na początku lutego br. na dostawę oprogramowania edukacyjnego dla szkół (zadanie A: podstawowych, B: gimnazjalnych, C: ponadgimnazjalnych, policealnych oraz zakładów kształcenia nauczycieli) wyposażonych w pracownie komputerowe w ramach projektu „Pracownie komputerowe dla szkół”. Łupem (Wielkim Łupem brzmi lepiej) podzieliły się trzy konsorcja znanych firm działających na rynku edukacyjnym, które w poszczególnych częściach wyprzedzały się dosłownie o włos (ułamki punktów). W ten sposób wydaliśmy ze środków UE sto kilkadziesiąt milionów złotych, dzięki czemu pozostaną one w Polsce i ta zła Unia już ich nam nie zabierze.

Komentarz
Ile osób skorzysta z dostarczonych do szkół pakietów edukacyjnych? Jaki jest wskaźnik efektywności wydania blisko 150 milionów złotych na zakup oprogramowania do nauki języków obcych?

Dostrzegam pewną nierówność w traktowaniu beneficjentów Ministerstwa Edukacji Narodowej. Jeśli chodzi o firmy – to jak możemy zauważyć na przykładzie powyższym sprawa jest czysta i prosta – kupujemy oprogramowanie nie zważając na to, czy jest ono potrzebne szkołom (vide: niepokorny) i czy będzie ono w ogóle wykorzystywane. Ale jeśli chodzi na przykład o organizacje pozarządowe, które ubiegają się o dofinansowanie z tych samych środków Europejskiego Funduszu Społecznego w MEN, to stawia się im często absurdalne wymagania, żeby dokumentowały każde działanie każdego uczestnika projektów finansowanych przez MEN, co powoduje, że nie są w stanie one spełnić wymagań MEN i odpadają lub rezygnują z konkursów. Dodam, że rzadko kiedy projekty pozarządowe mają budżety przekraczające 5 milionów złotych. Wartość tych projektów – z jednej strony płyty DVD z kursami, z drugiej projektów angażujących dziesiątki tysięcy uczniów jest trudna do porównania, ale logika działania MEN w obu przypadkach powinna być taka sama. A chyba nie jest.

8.11.2008

Internet najważniejszą pomocą w nauce

Dziennik opublikował informację o wynikach badań „Pedagogium” Wyższej Szkoły Pedagogiki Resocjalizacyjnej w Warszawie dotyczących korzystania z Internetu przez mazowiecką młodzież. Wynika z nich, że polscy uczniowie nie wyobrażają sobie życia bez internetu – ponad 90% badanych wykorzystuje internet do nauki i odrabiania lekcji. Dla większości uczniów jest to jedyne źródło informacji i wiedzy, z którego korzystają.
Badania objęły trzy tysiące uczniów z mazowieckich szkół. Po przyjściu do domu uczniowie od razu włączają komputer. "Rzadko sięgam do encyklopedii czy książek. W internecie jest wszystko, więc po co marnować czas?" - mówi 14-letnia gimnazjalistka Kasia.
Powszechną praktyką jest (jeżeli już trzeba było coś napisać własnego) zamieszczanie w Internecie wypracowań szkolnych. W ten sposób rośnie w sposób przez nikogo niekontrolowany olbrzymia baza zasobów, z której mogą korzystać wszyscy uczniowie. Zjawisko plagiatu jest powszechne - ponad połowa wielokrotnie ściągała z sieci materialy i prezentowała je jako własne.
Lektury szkolne czyta zaledwie co piąty badany, większość korzysta z internetowych streszczeń. Jak zauważa jedna z nauczycielek z krakowskiego VIII LO, „Muszę się nieźle nagłowić, by zadać uczniom zadanie. Jeśli każę im zrobić np. analizę porównawczą pieśni Kochanowskiego i Horacego, w sieci znajdą dziesiątki gotowych wypracowań.”
Społeczność uczniów w sieci jest też podstawowym wsparciem dla osób szukających rozwiązań zadanych prac. Jak przyznaje dyrektor jednego z warszawskich liceów „uczniowie proszą na forach o pomoc w odrobieniu lekcji swych kolegów. I nie myślą, że mogą otrzymać błędną podpowiedź.”
Zapytana przez Dziennik Małgorzata Ohme, psycholog z Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej, podkreśla, że dzieci, korzystając z internetu, nie selekcjonują informacji, bo nikt ich tego nie uczy. "Sami rodzice pokazują dziecku, że potrzebne wiadomości może szybko znaleźć w internecie. Ale nie mówią mu, jak z nich korzystać, by nie sprowadzało się to do kopiuj - wklej" - mówi.

Kilka komentarzy. W zasadzie to o wszystkim tym wiadomo nie od dziś. Rezultaty tych badań mogą co najwyżej zaskakiwać samych nauczycieli, dla których cyfrowy świat jest jeszcze wciąż wielką zagadką i/lub tajemnicą. Uczniowie coraz więcej czasu spędzają w Internecie, tam nawiązują znajomości i przyjaźnie, świetnie nauczyli się korzystać z owoców społecznościowego internetu, zwłaszcza w obszarze edukacji. Nauczyli się cenić swój czas – żyją dużo szybciej niż ich rodzice i nauczyciele. Po co mają czytać nudne lektury? Założenia obecnego programu szkolnego z czytaniem lektur tworzone były co najmniej kilkadziesiąt lat temu i do dziś nikt z urzędników oświatowych nie wziął poprawki na to, że żyjemy w zupełnie innym świecie. Czas jest – chyba dla nas wszystkich - zbyt cenny, aby go tracić na czytanie nieciekawych książek. Może czas zmienić sposób myślenia, że uczniowie muszą przeczytać określony zestaw lektur. Poszukajmy innych rozwiązań, na miarę cyfrowej epoki XXI wieku.
Ministerstwo od lat zaniedbuje program edukacji medialnej (polecam ciekawą dyskusję na ten temat w blogu Kultura 2.0). No to mamy samobója! Nie można mieć pretensji do uczniów o nagminne stosowanie metody kopiuj-wklej i plagiatowanie dzieł innych osób, skoro szkoła sama zaniedbuje edukację na ten temat. Przydałby się cykl obowiązkowych (a nawet praktycznych!) zajęć na wszystkich etapach kształcenia na temat praw autorskich w Internecie, znaczenia zjawiska plagiatu oraz creative commons. Skoro się o tym nie myśli, to pretensje odłóżmy na bok.
Uczniowie korzystali i będą korzystać z Internetu w nauce. Bo dla nich nauka bez Internetu nie istnieje. W Polsce takiej definicji edukacji urzędnicy chyba nie są w stanie pojąć. Według badań brytyjskich i amerykańskich, edukacja nieformalna – przede wszystkim z wykorzystaniem internetu – to dziś około 70-80% wszystkich procesów edukacyjnych. Ignorowanie Internetu jako podstawowego źródła, ale i narzędzia pogłębiania wiedzy zaprowadzi polską szkołę do skansenu, o ile już nie zaprowadziło...

5.11.2008

E-szajs i e-learning

Kilka dni temu znajomy, student najbardziej prestiżowej publicznej uczelni warszawskiej od lat przodującej w rankingach, pokazał mi „kurs” e-learning w wydaniu pracowników naukowych tejże uczelni. Smutne i bolesne było to doświadczenie. Umocniło we mnie przekonanie, że skala marnotrawienia pieniędzy publicznych na uczelniach jest dużo większa niż może się wszystkim wydawać. Nie można oczywiście nazywać tasiemcowych i nudnych tekstów wrzuconych w formie plików PDF nazwać kursem e-learningowym. Tworzenie takich „kursów“ i promowanie ich wśród studentów pod hasłem e-learningu zakrawa na kpinę. Mam wrażenie, że głównym celem wprowadzania takich zajęć na uczelnie publiczne jest niczym nieopanowana chęć uwolnienia się wykładowców od studentów, aby mogli wreszcie zająć się swoją karierą i wyciąganiem kasy na drugich, trzecich czy czwartych etatach. Przypuszczam też, że niestety wiele jest na polskich uczelniach takiego e-szajsu. Czy ktoś to w ogóle akceptuje te materiały do publikacji w uczelnianych portalach? Niestety, jest to kolejny dowód na to, że brak konkurencji w szkolnictwie wyższym pomiędzy wszystkimi uczelniami, a nie tylko prywatnymi, prowadzi do nadużyć i marnotrawstwa publicznych pieniędzy.


Ale miało być pozytywnie. Już od dawna z wielu prowadzonych badań na świecie (np. Horizon Report, Beyond e-Learning) wynika, że edukacja zdalna z wykorzystaniem komputera będzie podstawową formą pogłębiania wiedzy we współczesnym świecie. Będzie to również rozwiązanie tańsze, niż tradycyjne zajęcia organizowane w szkole czy na uczelni. Naukowcy z najlepszych na świecie uniwersytetów Harvarda i Stanford przewidują, że do 2019 roku nawet połowa zajęć w amerykańskich szkołach średnich będzie prowadzona w sieci (Patrz: Za dziesięć lat połowa zajęć w szkołach online?). Już teraz bardzo dobre wyniki przynosi mieszanie technik nauczania i tworzenie tzw. blended learning, czyli kursów mieszanych (patrz: Hybrydowe nauczanie). W Stanach Zjednoczonych dwie trzecie szkół wyższych oferuje już różnego rodzaju kursy e-learningowych. Również w Polsce mamy wiele przykładów udanych kursów e-learningowych, chociaż głównie w sektorze prywatnym. Sporo w takie rozwiązania zainwestowały również Narodowy Bank Polski, Giełda Papierów Wartościowych wspólnie z Fundacją Promocji i Akredytacji Kierunków Ekonomicznych. A zatem można tworzyć dobre kursy e-learning. Dlaczego więc polskie uczelnie wyższe się nie starają?
Może przyczyna tkwi gdzieś indziej – na przykład w braku umiejętności i niedostatecznej promocji udanych rozwiązań? 10 listopada rozpoczyna się w Stanach Zjednoczonych Tydzień Edukacji Zdalnej. Jego organizatorzy – Amerykańskie Stowarzyszenie Edukacji Zdalnej (USDLA) – mają nadzieję, że ta doroczna inicjatywa pozwoli pogłębić świadomość opinii publicznej o korzyściach wynikających z e-learningu na różnych etapach kształcenia: od podstawówki do studiów podyplomowych i edukacji domowej, jak również w sektorze szkoleń biznesowych, wojskowych, rządowych, czy nawet e-leczenia. Marci Powell, Prezes USDLA, zauważa, że Tydzień Zdalnej Edukacji podkreśla znaczenie tej formy edukacji w XXI wieku w różnych obszarach aktywności społecznej - świat nauki nieodwracalnie zmienia się i w coraz większym stopniu wykorzystuje nowe technologie w procesie nauczania. Z kolei dr Kenneth E. Hartman, dyrektor Drexel University Online zwraca uwagę na to, że pracownicy coraz częściej wskazują edukację zdalną jako kluczową formę pogłębiania kompetencji zawodowych. Z badań Sloan Consortium (Sloan-C) wynika, że już 2,6 miliona studentów w USA korzysta regularnie z e-edukacji, zaś wśród respondentów przeważają oceny dobre tej formy edukacji (40,7% studentów usatysfakcjonowanych, 3,1% nie). Może zatem organizacja podobnej inicjatywy w Polsce przyczyniłaby się do poprawy sytuacji i przyspieszenia rozwoju e-learningu w naszym kraju?

28.10.2008

Nudne lekcje wzbudzają agresję

Opublikowany przed kilkunastoma dniami raport socjologów z Uniwersytetu Łódzkiego przynosi ważne stwierdzenie: lekcje prowadzone w nieciekawy sposób wzbudzają agresję w uczniach. Wśród amerykańskich uczniów popularny jest slogan na T-shirtach: „engage me not enrage me”, czyli zaangażuj mnie, a nie rozwścieczaj. Ten slogan świetnie oddaje oczekiwanie młodzieży wobec szkoły i nauczycieli – i powinnien być jak najszybciej zastosowany przez krajowych edukatorów.
A teraz trochę danych o badaniach - z przeprowadzonych wśród 20 tysięcy uczniów podstawówek, gimnazjów i szkół średnich ankiet wynika, że:
- aż 40% uczniów podstawówek twierdzi, że byli świadkami lub ofiarami przemocy kolegów (pobicia, poniżenia czy zostali okradzeni);
- bójki czy szarpaniny w podstawówkach są na porządku dziennym (występują dwa razy częściej niż w innych szkołach);
- Co drugi uczeń przyczyn agresji upatruje w przenoszeniu do szkoły zachowań z domu. Co trzeci - w tym, że rodzice nie interesują się jego sprawami. 25% twierdzi, że zachęcają ich do tego telewizja i gry komputerowe;
- 13% uczniów uważa, że lepiej jest zaatakować, bo w przeciwnym razie samemu można być ofiarą;
- Kto jest słaby fizycznie ten, według 45% uczniów najbardziej jest narażony na przemoc; najmniej z kolei mogą się przemocy obawiać niepełnosprawni (4%) i młodzież z bogatych rodzin (3%);
- 42% uczniów uważa, że lekiem na agresję jest pokazywanie dobrych wzorców. Tyle samo woli kary dla agresorów;
- uwaga - tradycyjny sposób prowadzenia lekcji (nauczyciel wyglasza wykład a uczniowie słuchają i notują) ma duży związek z agresywnymi zachowaniami. Podczas nudnych lekcji uczniowie kumulują energię, którą potem starają się wykorzystać na przerwach i po zajęciach. „Kiedy idę do szkoły, muszę zwolnić obroty, dlaczego?” - pytają się uczniowie.


Socjologowie upatrują przyczyn agresji między innymi w sposobie prowadzenia zajęć. Tam, gdzie nauczyciel prowadzi zajęcia metodami interaktywnymi i zachęca wręcz uczniów do aktywności i poszukiwania własnych sposobów na rozwiązanie problemów (patrz: Lekcja wielointeligentna), energia uczniów zostaje właściwie spożytkowana. Zyskują na tym i nauczycieli i uczniowie. Socjologowie zwracają również uwagę na chwalenie uczniów – klasowe orły chwalone za swoją aktywność, przy obecnym poziomie agresji w szkołach, mogą stać się szybko ofiarami kolegów.
Autorzy badań sugerują, aby po lekcjach otwierać dla uczniów sale gimnastyczne, w których uczniowie mający nadmiar energii mogliby ją wykorzystać w grach; nauczycielom zaś polecają... obowiązkowe treningi interpersonalne uczące komunikacji i zachowań wygaszających agresję. Z tym radami trudno się do końca zgodzić. To zdecydowanie za mało, aby zmniejszać poziom agresji w szkole. Kluczem do poprawy sytuacji jest zmiana filozofii nauczania:
- nauczyciel jako mentor i doradca (który też czasami może nie umieć - wówczas niech się pyta uczniów, np. jak przygotować coś w komputerze...);
- bardziej praktyczna, przydatna uczniom w życiu edukacja, z wykorzystaniem najróżniejszych narzędzi i technologii;
- praca metodą projektową, która pozwalałaby w grupach rozwijać wśród uczniów umiejętności potrzebne do radzenia sobie w życiu;
- większa odpowiedzialność uczniów za własną edukację (czy ktoś ich pyta: czego chcecie się nauczyć?).
Jednym zdaniem – więcej innowacji w edukacji oznacza mniej agresji. Szkoła nie może być wyalienowana od cyfrowej rzeczywistości, w której na codzień żyją uczniowie. Jeszcze raz warto podkreślić i wykrzyczeć slogan: „angażować, a nie rozwścieczać”.

23.10.2008

A jednak nauczycielom poprawia się

Dzisiejszy post będzie krótki i z przymrużeniem oka. Wykonywanie zawodu nauczyciela nigdy nie należało do łatwych zadań. Ale trzeba podkreślić wprost - kiedyś było dużo gorzej niż obecnie. Z całą pewnością można powiedzieć, że sytuacja nauczycieli jednak poprawia się. Zwłaszcza w długim okresie.

19.10.2008

Autorytety dla edukacji

We wtorek 21 października 2008 r. odbędzie się pierwsze z, miejmy nadzieję bardzo długiego, cyklu spotkań ze znakomitymi światowej klasy ekspertami, których wiedza i doświadczenie mogą być z pożytkiem wykorzystane na potrzeby rozwoju polskiej edukacji. Będziemy mieli okazję wysłuchać Jacka Nashera (system demonstrowania kompetencji) i Lindella Smitha (uczenie się przez emocje). Gorąco polecam, bo ciągle mało jest w naszym kraju wydarzeń, w których moglibyśmy posłuchać ciekawych propozycji z obszaru edukacji.
Przy okazji smutna refleksja. Niestety, aby dowiedzieć się czegoś o nowoczesnej edukacji i najnowszych trendach, musimy coraz częściej sięgać po zagranicznych specjalistów i do zagranicznych serwisów edukacyjnych. Jedną z oznak słabości systemu oświaty w Polsce jest to, że nie ma prawdziwych autorytetów, którzy potrafiliby swoją wizją i propozycjami zapalić do działania nauczycieli, uczniów i ich rodziców. Nie ma ich ani w świecie politycznym, ani w środowisku oświatowym czy akademickim. Edukacja narodowa od wielu lat jest dla polityków przede wszystkim przedmiotem sporów politycznych, nie zaś najlepszą drogą do rozwoju i modernizacji kraju. W efekcie mamy co 4 lata cyrk polegający m.in. na niemal kompletnej wymianie kadr uczędników oświaty, zaskakujących zwrotach o 180 stopni koncepcji działań edukacyjnych, i – co najsmutniejsze – mocno okraszony potężną dawką ignorancji, przez którą cierpią nie tylko uczniowie i nauczyciele, ale i - w długim terminie - całe społeczeństwo. Niestety dotyczy to także poziomu edukacji lokalnej. Takich autorytetów na skalę krajową nie można również wskazać wśród nauczycieli (bo po co się „wychylać“?) czy w środowisku akademickim. Wybitni naukowcy, nawet jeśli mają dobre pomysły na zmiany w edukacji, zazwyczaj podają propozycje wyłącznie z ich wąskiej specjalizacji. Nie mamy w Polsce propozycji strategicznych, horyzontalnych, dalekosiężnych, które pchnęłyby system kształcenia na XXI-wieczne tory. Inaczej mówiąc, sięgając po terminologię kolejową – wleczemy się ciągle przestarzałym i rozpadającym się TLE („Tanie Linie Edukacyjne“) zamiast wsiąść do nowoczesnego edukacyjnego pociągu ICE (czy TGV), dzięki któremu dotrzemy do celu nie marnują cennego czasu (a także środków finansowych, ludzi, entuzjazmu, itp).


Do tego dochodzi jeszcze jeden obszar, który jest „terra incognita“ dla polskich edukatorów, zwłaszcza tych związanych ze sferą edukacji formalnej. To edukacja w sieci i z wykorzystaniem Internetu. Czyli to, w jaki sposób coraz częściej zdobywają wiedzę uczniowie (no bo skąd taka popularność sciaga.pl czy wikipedii?). Dochodzę do wniosku, że edukacyjna przepaść pomiędzy Polską a bardziej zaawansowanymi technologicznie krajami świata pogłębia się. Nie mówię tu o edukacji nieformalnej (tu mamy pomysły na światowym, najwyższym poziomie) ani o rozwoju e-learningu (rozwija się na dość przyzwoitym poziomie). Chodzi mi o filozofię nowoczesnego systemu edukacji. Pojawienie się społecznościowego Internetu i nowoczesnych narzędzi interaktywnych spowodowało, że starą koncepcję edukacji – fabryki produkującej przyszłe kadry dla zakładów – możemy odłożyć do lamusa. Świat nowej edukacji jest zupełnie inny niż ten, który znamy z polskiej szkoły i uczelni (patrz: Stary i nowy świat edukacji). To świat, w którym osoba ucząca się w dużej mierze decyduje co, w jaki sposób i jakimi metodami będzie się uczyć. To świat, o którym mało kto jeszcze w Polsce słyszał (zainteresowanych odsyłam m.in. do Horizon Report). To jest nie mniej ważne wyzwanie polskiej oświaty niż wprowadzanie 6 latków do szkół. Ale o tym w ogóle jeszcze nie myślimy...
Potrzeba nam autorytetów w edukacji, bo w dużej mierze to dzięki nim i w oparciu o nich, będzie można dokonać autentycznych, głębokich zmian w szkolnictwie. Tych autorytetów musimy szukać również w Internecie, gdyż wielu nowoczesnych edukatorów właśnie w sieci prowadzi aktywną działalność (żeby wymienić tylko trzy nazwiska: Stephen Downes, George Siemens, prof. Stephen Heppell). Gorąco zapraszam do udziału w cyklu „Autorytety dla edukacji“ w 2008 i także w 2009 roku.

14.10.2008

Dla nauczycieli komunikat specjalny

W związku ze Świętem Edukacji Narodowej życzymy polskim nauczycielom:
-więcej otwartości na zmiany – nie można trzymać się kurczowo systemu edukacji, który wymyślono w XIX wieku i który w dzisiejszym zglobalizowanym, cyfrowym świecie prowadzi do edukacyjnego skansenu, a nie do nowoczesnej edukacji;
- więcej wiary w umiejętności uczniów – oni wiele potrafią, trzeba tylko stworzyć im możliwości do pracy w preferowany przez nich sposób;
- więcej kreatywności – pozwólcie uczniom tworzyć, a nie odtwarzać. Dlaczego nie zadacie im pracy domowej do wykonania z wykorzystaniem internetu, telefonu komórkowego, aparatu cyfrowego, iPoda, cyfrowego dyktafonu, czy innych urządzeń, z którymi Wasi uczniowie są świetnie obeznani;
- więcej innowacji – może to, że uczniowie są znudzeni, nie słuchają, tracą zainteresowanie po kilku minutach waszej lekcji, wynika wyłącznie z niewłaściwie dobranych metod? Wykorzystajcie różne formy pracy – macie do dyspozycji urządzenia, o jakich nie śniło się nawet waszym nauczycielom. Skorzystajcie z nich;
- więcej odwagi w korzystaniu z nowych technologii edukacyjnych – nawet jeśli nie potraficie – nie bójcie się poprosić uczniów o pomoc – korzyści będą obopólne. Oni – bo zobaczą, że w edukacji można korzystać z narzędzi, które są im świetnie znane; wy – bo nauczycie się w ten sposób czegoś nowego od swoich uczniów;
- więcej inicjatywy – polskiej edukacji nie zmienią urzędnicy Ministerstwa Edukacji Narodowej. Prawdziwej zmiany i modernizacji edukacji możecie dokonać tylko wy, własnymi siłami. Jeżeli chcecie zmiany – musicie się stowarzyszać i głośno mówić o tym, jak chcecie zmieniać szkołę, poprawiać jakość nauczania, wprowadzać nowoczesne metody pracy. Postarajcie się przy tym zdobyć poparcie i uczniów i ich rodziców. To jest recepta na Wasz i szkoły sukces.
Życzymy Wam powodzenia! EDUNEWS.PL będzie Was wspierać w tych działaniach.

Otwarty dostęp do zasobów edukacji narodowej

Choć dzisiaj Dzień Edukacji Narodowej, wielka „pompa“ i nagrody za ciężką pracę dla nauczycieli, to ten wpis będzie o czymś innym - co jest na pierwszy rzut oka oderwane od licznych uroczystości i apeli, w których uczestniczą dziś uczniowie, urzędnicy oświatowi i nauczyciele. Otóż na świecie na dziś zaplanowano – widocznie nie wzięto pod uwagę polskiej specyfiki – Dzień Otwartego Dostępu do Zasobów Wiedzy, czyli Open Access Day.



Jest on obchodzony 14 października z inicjatywy Scholarly Publishing and Academic Resources Coalition (SPARC), Students for FreeCulture i Public Library of Science. Jest to międzynarodowa inicjatywa promująca ruch wolnego dostępu do wiedzy, którą w Polsce wspierają Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich, Fundacja Nowoczesna Polska, Creative Commons Polska i Stowarzyszenie Wikimedia Polska.
Open Access jest koncepcją dystrybucji wiedzy, w której literatura naukowa ma formę cyfrową, dostępna jest online bez opłat, publikowana na swobodnych zasadach i uwolniona od wszelkich restrykcji prawno-autorskich. W ten sposób publikacje naukowe pod szyldem Open Access są swobodnie dostępne w internecie - za darmo.
Organizatorzy polskich obchodów Open Access Day podkreślają, że nowe technologie i Internet zmieniły nasze życie, dając nam szansę wykorzystania informacji i wiedzy w skali globalnej, możliwość tworzenia dzieł kultury, prowadzenia badań i projektów edukacyjnych. Apelują, aby dzielić się nabytą wiedzą z innymi, tak by dobra, które wszyscy współtworzymy były dostępne każdemu, za darmo i przez 24h na dobę.
Uważam, że inicjatywa ta świetnie łączy się z polskim świętem edukacji. W pewien sposób można to nawet potraktować jako ważny postulat (jakże w odpowiednim czasie), w którym kierunku powinna rozwijać się edukacja narodowa w Polsce. W tym dniu powinniśmy się zastanowić po pierwsze jak ma rozwijać się system edukacji w Polsce – czy dalej mamy rozwijać archaiczną koncepcję szkoły, czy może dokonać w końcu prawdziwej, strategicznej reformy systemu edukacji, która nada nowy impuls w rozwoju gospodarczym i społecznym Polski? Pytanie to pozostaje ciągle otwarte...

12.10.2008

Najprościej zakazać...

W ostatnich tygodniach mnożą się doniesienia, że coraz więcej szkół w Polsce chce wprowadzać zakaz używania komórek na terenie szkoły, nie tylko na lekcji, ale i podczas przerw. Ostatnio, wg. portalu Eduinfo, kilka krakowskich szkół zadeklarowało chęć wpisania takiego zapisu do swoich statutów.
Wiele jest bezsensownych pomysłów w naszej polskiej edukacji, ale ten z pewnością można zaliczyć do czołówki absurdów. Przypomnijmy, że uwstecznieniem edukacji było już rozporządzenie wydane w lutym 2007 r. przez Najwyższego Wszechpolskiego Edukatora Romana Giertycha, które zakazywało używania telefonów i innych urządzeń elektronicznych podczas lekcji, czyli zatem także: komputerów, telewizorów, rzutników i projektorów, radia, zegarków elektronicznych na baterię, a nawet oświetlenia w klasie :-) - Minister chciał nam zafundować powrót do tak ulubionych przez Ministra mroków XIX wieku. Teraz szkoły chcą iść o krok dalej (wstecz)...


Moim zdaniem wpaść na taki pomysł mogły jedynie osoby, które nie rozumieją na czym polega współczesna edukacja. Nie edukacja szkolna – ale w ogóle edukacja, w której – jak dowodzą badania naukowe w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych – już nawet 75-80% procesu uczenia się następuje w drodze edukacji nieformalnej. Czyli, uwaga, zaskoczenie dla naszych wspaniałych urzędników, także dzięki telefonom komórkowym! Niestety, sposób postępowania jest typowy dla urzędników, którzy nie rozumiejąc danego zjawiska, mają najczęściej tendencję do wprowadzania zakazów. Historia zna wiele takich przypadków. No coż – może nie do końca wiedzą, czym jest telefon komórkowy? Może nie są świadomi, że są to w gruncie rzeczy komputery, które można świetnie wykorzystać w edukacji? Pomysł walki z telefonami komórkowymi w szkołach jest dokładnie odwrotny do trendów światowych – w Korei, Japonii, Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii telefon komórkowy jest uznawany za jedno z wielu narzędzi komunikacyjnych, które z powodzeniem można wykorzystać w klasie szkolnej. Wielokrotnie pisaliśmy o tym w portalu EDUNEWS.PL (patrz: Komórki już nie tylko do rozmów, Urządzenia mobilne w edukacji, To komórki, a nie pecety, niwelują lukę cyfrową. Pytanie zatem do naszych fantastycznych urzędników – jak wpadli na taki fantastyczny pomysł? Ktoś im pomagał? Może najpierw jednak warto zastanowić się nad konsekwencjami takiego pomysłu? Czy nie jest to pogłębienie przepaści pomiędzy polską szkołą – i tak instytucją rodem z XIX wieku - a współczesnym cyfrowym światem, w którym uczniowie funkcjonują na co dzień, 7/24? A zatem apel – zanim drodzy urzędnicy wpiszecie swój fantastyczny pomysł do statutów – zastanówcie się jeszcze dziesięć razy. Może jednak jeszcze bardziej przykładacie się tym pomysłem do uwstecznienia edukacji w polskiej szkole?
Rodzice – na szczęście – mają prawo zaskarżyć statuty do kuratorium oświaty. Skarżcie zatem, bo ktoś chce skrzywdzić Wasze dzieci. Wcale nie żartuję!
Na koniec cytat z wypowiedzi dyrektora z jednej ze szkół: „telefony komórkowe powodują bójki oraz zawiść między uczniami. Wbudowane w nich dyktafony, kamery wideo i aparaty fotograficzne służą czasem uczniom do nagrywania nauczycieli i innych uczniów.“ Za moich czasów szkolnych też były bójki i zawiść między uczniami. A nie było telefonów komórkowych. Ani jednej sztuki! Ale brawo też za odkrycie wielu funkcji telefonu komórkowego, które KAŻDY nauczyciel może wykorzystać na KAŻDEJ lekcji. Wystarczy tylko pomyśleć jak, zamiast wprowadzać bezmyślne zakazy.

2.10.2008

Najlepszy laptop dla mobilnych

Współczesny młody człowiek znajduje się w nieustannym ruchu. Lubi mieć kontakt ze swoją ulubioną muzyką gdziekolwiek się znajduje, przeglądać zasoby informacyjne Internetu między rozmaitymi zajęciami, robić zdjęcia swoim telefonem gdy zauważy coś ciekawego, uczyć się w dowolnym miejscu. Mobilność studentów to nie tylko wymiar studiów na uczelniach zagranicznych, ale też cała filozofia aktywnego życia.
Jeszcze kilkaset lat temu świat młodego człowieka zawężał się do miejsca, w którym mieszkał oraz sąsiednich miejscowości, zaś dwoma podstawowymi dla niego formami zwiedzania były udział w wyprawach wojennych i ewentualnie studia na zagranicznych uniwersytetach. Dzięki nowym technologiom i globalizacji świat nieustannie poszerza się, mamy coraz łatwiejszy dostęp do miejsc, które dla poprzednich pokoleń były po prostu nieosiągalne. Można nawet powiedzieć, że cały świat stoi przed studentami otworem - wystarczy trochę pomysłowości i przedsiębiorczości, aby realizować swoje marzenia. Dalekie podróże, studia na uczelniach za granicą, przyjaźnie i korespondowanie ze znajomymi mieszkającymi na innych kontynentach, poznawanie rozmaitych zakątków świata i kultur przez Internet, filmy, podcasty, nauka dowolnych języków obcych – stały się dzięki komputerom bardzo łatwe.
Współczesny student potrzebuje zatem dobrego narzędzia, aby mógł w pełni czerpać korzyści z bycia obywatelem realnego i cyfrowego świata. Potrzebuje lekkiego i wydajnego komputera, w którym będzie mógł przechowywać pewną część swojego życia i potężne zasoby wiedzy, których będzie mógł używać na co dzień. Ponieważ zazwyczaj też dużo podróżuje – potrzebuje laptopa, dzięki któremu będzie mógł łączyć się ze światem w każdym miejscu.
Przeglądając modele laptopów w sklepie można doznać oszołomienia. Kilkaset modeli dostępnych jest bez większego wysiłku – wystarczy odwiedzić kilka sklepów z elektroniką lub spędzić kilkadziesiąt minut w Internecie przeglądając oferty e-sklepów. Po pewnym czasie odczujemy ból głowy albo nawet zniechęcenie, bo zbyt wiele modeli będzie nam się podobało na pierwszy rzut oka. Stylowe HP, „satelitarne“ Toshiby, kanciaste Fujitsu, Asusy, eleganckie Sony VAIO i jeszcze cała masa laptopów mniej znanych marek. Całe regały uginające się od sprzętu. Etykiety i reklamówki zachwalające ich zalety i funkcjonalności. Sprzedawcy, którzy nie potrafią się zdecydować, który z nich jest lepszy, a przy prostych pytaniach potrafią się zagubić lub udzielić wymijającej odpowiedzi. No to co wybrać? A czy zwróciliście uwagę, że komputery Apple zazwyczaj stoją w innym miejscu? Dlaczego? Czy dlatego, że nie pasują do innych? Warto to sprawdzić.
Na stoisku Apple trafimy na pewno na Mac Booka. 13-calowy panoramiczny wyświetlacz o rozdzielczości 1280x800 pixeli świetnie nadaje się do pracy z multimediami, które tak cenią sobie młodzi ludzie. Grubość 2,75 cm i ciężar 2,27 kg sprawiają, że Mac Book idealnie mieści się w plecaku czy teczce. Jego odporna na zarysowania, poliwęglanowa obudowa z pewnością zniesie trudy nie jednej studenckiej podróży, imprezy i oczywiście sesji. No i ta szybkość. Mac Booki są standardowo wyposażone w procesory Intel Core 2 Duo, większe dyski, nawet do wielkości 250 GB i do 2 GB pamięci operacyjnej. Zaawansowany interfejs sieci bezprzewodowej bez problemów umożliwi korzystanie z Internetu w domu, na uczelni, w biurze, czy w podróży, wychwytując sieci dostępne nawet do 300 metrów od komputera. Wszystkich funkcji tego komputera nie sposób opisać.


Zaletą Mac Booka jest jego oprogramowanie. Po pierwsze – jakaż ulga - koniec z koszmarną Vistą. System operacyjny Mac OS X Leopard to o niebo lepsze rozwiązania, które sprawią, że czas spędzony przed komputerem będzie efektywniej wykorzystywany i przyniesie więcej satysfakcji niż w przypadku każdego komputera z systemem Windows. Finder to jeden z lepiej zaprojektowanych menedżerów plików, dzięki któremu będziemy mogli łatwo porządkować zasoby. QuickLook daje możliwość podglądu wyglądu każdego pliku bez konieczności jego otwierania. Spaces otwiera nowe przestrzenie na nasze pliki – nagle zamiast jednego monitora mamy cztery zakładki, w których możemy umieścić pliki, na których aktualnie pracujemy. Safari – to jedna z najszybszych przeglądarek WWW na świecie, Time Machine – umożliwi nam przywrócenie systemu do stanu z wybranego dnia i odtworzenie plików w poprzednich wersjach. Do tego jeszcze iChat – wideoczat z efektami i obrazami tła i program pocztowy Mail, m.in. przekształcający zwykłe wiadomości e-mail w listy pisane na własnym szablonie papeterii, jak również zawierający wbudowany system RSS powiadamiający o nowych wpisach w ulubionych serwisach i blogach.
Każdy Mac Book jest standardowo wyposażony w oprogramowanie służące do pracy ze zdjęciami, plikami wideo, audio i innymi materiałami. Na pakiet iLife’08 składają się programy, dzięki którym bez problemu każdy będzie mógł poczuć się twórcą. Chcemy szybko zaprojektować swoją stronę internetową – dzięki iWeb odkryjemy, jak łatwo i szybko można zaprezentować się w sieci. Nagraliśmy film kamerą lub telefonem – iMovie pozwoli nam przerobić nasze dzieła na profesjonalną produkcję, usunąć niedociągnięcia, dodać efekty specjalne. Filmy możemy opublikować bezpośrednio w YouTube lub iTunes, aby odtwarzać na iPodzie. Chcemy tworzyć muzykę czy podcasty – nic prostszego – używamy GarageBand. Z kolei dzięki iPhoto dokonamy edycji i korekty zdjęć oraz uporządkujemy bibliotekę fotografii. Wszystkie pliki możemy szybko nagrać na płytę korzystając z iDVD.
Do tego wszystkiego mamy jeszcze do dyspozycji iTunes, dzięki któremu możemy słuchać i ściągać na komputer ulubioną muzykę i ściągać podcasty na interesujące nas tematy.
Do pracy podczas studiów potrzebny będzie z kolei iWork zawierający edytor tekstów Pages, program do tworzenia prezentacji Keynote i arkusz kalkulacyjny Numbers. Pakiet ten współpracuje z Office Microsoft, ale jeśli ktoś chce mieć stuprocentową kompatybilność z popularnymi programami Microsoftu – można w Mac Booku zainstalować wersję Office dla Mac‘ów. Warto nadmienić, że jest ona dużo lepiej dopracowana niż ta dostępna na pecety – po prostu Apple ze względu na użytkownika komputera stawia dużo większe wymagania producentom oprogramowania.
Podsumowując – jeśli studencie poszukujesz niezawodnego komputera, który ma z tobą studiować kilka lat i dobrze ci służyć – Mac Book jest idealną propozycją dla ciebie. Nie będziesz żałował, że wydałeś na niego trochę więcej niż na zwykłego laptopa. Nie wierzysz? Sprawdź w iSpot albo u najbliższego dostawcy Apple. A zatem powodzenia na studiach!

2.09.2008

Nowy rok szkolny - nihil novi... czy coś nowego?

Aby sprawdzić, czy na pewno rok szkolny się rozpoczął, wpisałem dziś do wyszukiwarki Google „nowy rok szkolny” i wszedłem do pierwszej informacji na liście... Cytuję więc za gazeta.pl/edukacja: „Początek roku szkolnego zawsze oznacza zmiany w stosunku do lat poprzednich. W tym roku zarówno rodzice, uczniowie jak i nauczyciele nie będą narzekać na stagnację. Tak wielu zmian nie było od dawna (to się ucieszyłem, bo to dowód, że coś się zmienia w polskiej edukacji). Zmiany, zmiany, zmiany... Nowy rok szkolny witamy z nowym ministrem edukacji, prof. Ryszardem Legutko. Zastąpił on Romana Giertycha, który sprawił, że w jego resorcie temperatura zawsze była gorąca. Czy i jakie niespodzianki szykuje nam nowy minister? Pierwsza i najważniejsza zmiana dotyczy podręczników szkolnych.” Bez obaw, to już było i miejmy nadzieję, że ci Panowie już nigdy nie wrócą do koszmarnego eksperymentowania z polską edukacją. Moja próba wyszukiwawcza jest jedynie potwierdzeniem, że edukacyjna część portalu Gazeta.pl ma całkiem trwałe pozycjonowanie, skoro w wyszukiwarce wyskakuje jako pierwsza wiadomość z 3.09.2007. Druga z kolei informacja w wyszukiwarce – brawo Onet.pl – już wyraźnie potwierdzała, że rok szkolny się rozpoczyna 1 września 2008 r. i że będzie bez mundurków, wprowadzanych na siłę (chyba tylko z celem wsparcia polskiego przemysłu włókienniczego) przez ww. Panów ministrów.


No to nowy rok szkolny rozpoczęty. Z mocnym akcentem nauczycieli w stylu dajcie kasę, bo nam się przecież należy... I oczywiście wszechobecnymi związkowcami z NSZZ, ZNP i OPZZ, którzy usilnie starają się zaistnieć w mediach ze swoimi postulatami nie z tej epoki. Nie warto o tym pisać. Chciałem o czymś innym. Wydaje mi się, że znajdujemy się obecnie w bardzo ciekawym momencie. W tym roku zadecydują się losy polskiego systemu edukacji i to, czy będzie on w stanie ewoluować w stronę systemów najlepiej dopasowanych do wyzwań współczesnego świata. W planach prac rządu na II połowę 2008 r. wymienionych jest kilka ważnych tematów, ale wśród nich moim zdaniem jeden jest kluczowy. I to wcale nie obniżenie obowiązku szkolnego do wieku 6 lat. Ani nie powszechne wychowanie przedszkolne dla 5 latków. Dla polskich uczniów i ich rodziców kluczowy moim zdaniem będzie program „Nowe Technologie Edukacji” – plan działań rządu na lata 2009-2011 dotyczący nauczania dzieci i młodzieży w zakresie funkcjonowania w społeczeństwie informacyjnym (swoją drogą dość tajemniczy, bo nie ma o nim zbyt wiele informacji na stronach MEN). Wprowadzenie nowych technologii w nauczaniu powszechnym zadecyduje, czy będziemy mieć do czynienia z czymś jakościowo nowym, czy w dalszym ciągu ze stagnacją polskiej edukacji. To jest to coś nowego, na co od dawna czekam.

31.08.2008

BlogDay

Wyczytałem, że dzisiaj mamy Dzień Bloga, obchodzony już po raz czwarty. Tego dnia blogerzy polecają swoim czytelnikom inne blogi. W założeniu każdy bloger ma polecić swoim gościom 5 nowych blogów. Tym sposobem każdy bloger będzie mógł, wędrując po linkach, odkryć nowe, nieznane dotychczas blogi.

Blog Day 2008

Postanowiłem skorzystać z okazji i – z racji zainteresowań - wskazać pięć innych polskich blogów, które dotyczą szeroko rozumianej edukacji i które są dla mnie wartościowym źródłem wiedzy o nowych technologiach edukacyjnych i nowoczesnych metodach nauczania. Może i dla innych polskich edukatorów staną się one ważnymi miejscami w sieci. A zatem gorąco polecam:

http://edukacjaprzyszlosci.blogspot.com/

http://www.e-edukacja.blogspot.com/

http://www.hojnacki.net/

http://elearning-20.blogspot.com/

http://nasilowski.blox.pl/html


Przy okazji spędziłem dziś trochę czasu w Internecie, aby sprawdzić, jak się mają blogi edukacyjne w języku polskim (zagranicznych nie sprawdzałem, bo wiem, że się mają doskonale i często z nich czerpię). Mizeria. Praktycznie nie istnieją – edukacja nie jest jak widać dla polskich blogerów tematem, o którym warto pisać. A szkoda, bo w tym obszarze dokonuje się właśnie jeden z najważniejszych społecznie skoków cywilizacyjnych – tworzenie się społeczeństwa opartego na wiedzy.

27.08.2008

Gospodarka w szkołach, głupcze!

Sporo zamieszania wywołał artykuł “Gospodarka w szkołach, głupcze!” opublikowany przez Gazetę Wyborczą 25.08 br. (można przeczytać na stronach SGH). Gazeta doniosła, że w ramach projektowanej reformy edukacji zostanie ograniczona liczba godzin przedmiotu podstawy przedsiębiorczości w szkołach ponadgimnazjalnych, co ograniczy możliwość przekazywania uczniom wiedzy na temat funkcjonowania gospodarki. Pomysł ten skrytykowali zgodnie przedstawiciele instytucji finansowych oraz uczelni ekonomicznych, którzy uznali, że takie działanie może prowadzić wprost do pogłębienia analfabetyzmu ekonomicznego Polaków (niski poziom wiedzy ekonomicznej i finansowej potwierdza wiele badań prowadzonych w latach 2003-2007 m.in. przez NBP).



MEN oczywiście natychmiast zaprzeczył, jakoby liczba godzin tego przedmiotu zostanie obcięta, ale przy okazji w wydanym oświadczeniu optymistycznie dodał: „treści związane z radzeniem sobie z finansami (kredyty, odsetki, rachunki) są przedmiotem nauczania na kilku przedmiotach - nie tylko na lekcjach przedsiębiorczości - także na lekcjach matematyki i wiedzy o społeczeństwie.” Stop. Niestety, wydaje mi się, że optymizm ministerstwa jest kompletnie nieuzasadniony. Fragmentaryczne odnoszenie się to tematyki ekonomicznej i finansowej na innych lekcjach może i ma miejsce, ale jest to zupełny margines pracy nauczycieli. Czy nawet najlepszy matematyk będzie w stanie wyjaśnić, na czym polega oprocentowanie kredytu? Niestety, tylko do pewnego stopnia. Wytłumaczy, w jaki sposób liczone jest oprocentowanie (zapewne poprawnie), ale czy powie, że do tego należy doliczyć różnego rodzaju opłaty, które również składają się na koszt kredytu (prowizja, ubezpieczenie), czy powie o wkładzie własnym – na pewno nie. Ten sposób nauczania o ekonomii i finansach jest najłagodniej mówiąc zbyt powierzchowny – może wprowadzać uczniów w błąd i w efekcie umacniać mity ekonomiczne, które świetnie się mają w głowach Polaków, między innymi dzięki wieloletnim już zaniedbaniom MEN w zakresie edukacji ekonomicznej i finansowej polskiego społeczeństwa.
Pozostaje liczyć na nowy przedmiot proponowany przez MEN, który nazwano „Ekonomia w praktyce”. Bardzo ciekaw jestem, jaki kształt będzie miał ten przedmiot i czy faktycznie stawiać będzie na praktyczne nauczanie. Jak do tej pory – o czym już pisałem – podstawy przedsiębiorczości w polskich szkołach są jednym z najmniej praktycznych przedmiotów, co potwierdzają negatywne oceny uczniów. Szkoda jednak, że MEN postanowił, że będzie to przedmiot do wyboru. To sprawia, że pomysł raczej okaże się chybiony. Ponieważ nie będzie to przedmiot maturalny, uczniowie nie będą go zapewne wybierać, a zatem po pewnym czasie funkcjonowania ktoś ważny w MENie uzna, że jest on niepotrzebny, no bo nie ma zainteresowania. W ten sposób błędne koło się zamknie, a młody Polak dalej będzie się uczyć na własnych porażkach i błędach finansowych, mam nadzieję, że przynajmniej klnąc przy tym ile wlezie na MEN, który wymyślił system edukacji nie przystający do warunków gospodarki rynkowej... Smutne to, ale niestety w naszych realiach wysoce prawdopodobne.

17.08.2008

Laptopy w podstawówkach…

…ale jeszcze nie w polskich. My wolimy dyskutować, czy warto kupować komputery dla gimnazjalistów, czy nie, a tymczasem w Portugali rząd zadecydował o zakupie dla dzieci uczących się w szkołach podstawowych 500 tysięcy sztuk tanich laptopów Classmate PC firmowanych przez Intela.



W Polsce sam pomysł wprowadzenia laptopów jako narzędzi edukacyjnych w klasach 1-6 wywołałby burzę wśród rodzimych autorytetów od edukacji. Już słyszę te głosy, że to za droga operacja, że zbyt szkodliwe dla psychiki, że niebezpieczne treści, że na pewno nie będą używane do nauki, lecz do zabawy, itd. (z podobnymi komentarzami mieliśmy do czynienia niedawno przy dyskusji czy wprowadzić angielski do szkół jako obowiązkowy, czy nie...). Ale to chyba już tak będzie: cyfrowi imigranci (i analfabeci) zawsze będą mieć trudności w zrozumieniu cyfrowych tubylców (Mark Prensky). My w Polsce po prostu cały czas mamy chyba przed nosem bliską perspektywę, nie myślimy natomiast 20-30 lat naprzód (brak strategii rozwoju kraju, o czym pisał nie tak dawno Krzysztof Rybiński w Newsweeku, patrz inny post bloga EDUNEWS.PL). A przecież tego typu inicjatywy to główny światowy trend społeczeństwa informacyjnego, w oparciu o który można budować społeczeństwo wiedzy. W Irlandii rząd wspólnie z Apple wprowadzili program edukacji cyfrowej do ponad 3000 szkół podstawowych, dzięki czemu dzieci uczą się od najmłodszych lat korzystania z komputera i multimediów. Inicjatywa “Jeden laptop dla jednego dziecka” (OLPC, One Laptop Per Child) z poparciem ONZ ma coraz większy zasięg (do maja 2008 r. przekazano ubogim dzieciom już 600 tysięcy sztuk); w Stanach Zjednoczonych kolejne władze lokalne decydują się o wprowadzeniu na swoim terytorium lokalnych programów „Laptop dla każdego ucznia”, zaś rząd indyjski ogłosił niedawno, że jego ambicją jest uruchomienie produkcji masowych komputerów po 10 dolarów za sztukę – ponieważ każdy obywatel, mały czy duży, powinien być przygotowany do społeczeństwa informacyjnego.
Obserwując rodzime działania (zaniechania działań?) kolejnych rządów, dochodzę do wniosku, że w Polsce aby zrobić prawdziwą XXI wieczną reformę edukacji, a nie tylko sztukować pomysły z minionego wieku, trzeba przede wszystkim mieć: po pierwsze umiejętność widzenia świata o dekadę naprzód, po drugie odwagę działania wbrew interesom partii politycznych i związków zawodowych nauczycieli, a może nawet także samych nauczycieli czy osób zajmujących się edukacją. Polska edukacja cały czas czeka na swojego Balcerowicza, który wywróciłby dotychczasowy system i narzucił nową koncepcję oświaty, dzięki której za dziesięć lat potrafilibyśmy dorównać na przykład Brytyjczykom czy Finom. No, to chyba jeszcze poczekamy...

8.08.2008

Edukacja pokolenia Y

Otrzymałem jakiś czas temu ciekawą wypowiedź Jana A. Fazlagića z Akademii Ekonomicznej w Poznaniu na temat wirtualnej edukacji, którą chciałbym przytoczyć. Zauważa on, że możemy przestać używać przymiotnika „wirtualna”, ponieważ w odbiorze współczesnej młodzieży nie wnosi on już nic nowego. „W roku 2008, gdy w szkołach i na rynku pracy następuje istotna zmiana pokoleniowa, termin ten może ulec przewartościowaniu. Rzecz w tym, że to, co dla starszego pokolenia było nowością, dla dzisiejszych 10-cio, 15-cio czy 20-to latków jest rzeczą naturalną.” Podobnie jest jego zdaniem z pojęciem „blended learning”. Dla młodszych blended learning to po prostu „normalna” edukacja z elementami zajęć w „realu”.
Obecne pokolenie młodzieży wychowuje się w czasach, w których technologia informatyczna jest naturalnym środowiskiem komunikacji i pozyskiwania wiedzy i pod pojęciem edukacja młodzi ludzie nie rozumieją już innej metody nauczania niż ta z użyciem narzędzi interaktywnych i internetowych. To dlatego są tak krytycznie nastawieni do instytucji polskiej szkoły, która nie wykorzystuje olbrzymiego potencjału tkwiącego w nowych technologiach (czego efektem są między innymi wyniki uzyskane w międzynarodowych testach porównawczych).
Fazlagić zauważa, że dziś młodzi ludzie, których określa mianem pokolenia Y, są wielkim wyzwaniem dla instytucji zajmujących się kształceniem i w związku z tym, aby osiągać dziś sukcesy w obszarze edukacji:
- należy w tych instytucjach zatrudniać osoby, które są kulturowo zgodne z mentalnością pokolenia Y,
- dostosowywać tradycyjne formy kształcenia do tego, co obecnie nazywa się kształceniem wirtualnym: kształcenie wirtualne jest dziś dla młodych ludzi głównym nurtem (mainstream), a ponadto
- trzeba zmienić formę i treść przekazu marketingu usług edukacyjnych, dostosowując się do natury produktu usługowego i nowego typu konsumenta w sektorze edukacji.

6.08.2008

Bez komputera ani rusz

Agencja Reutersa podała, że w lipcu 2008 r. liczba komputerów osobistych w użytku na świecie przekroczyła 1 miliard sztuk. W przypadku krajów rozwijających się, tempo komputeryzacji jest na tyle wysokie, że do 2014 oku zdublują one swoj zasoby komputerowe. Badanie przeprowadziła firma badawcza Gartner, która wskazuje na coraz popularniejsze sieci bezprzewodowe, szerokopasmowy dostęp do Internetu oraz spadek cen komputerów typu PC jako główne czynniki sprzyjające komputeryzacji społeczeństw. „W powszechnej świadomości komputery są niezbędnym narzędziem rozwoju” – zauważa George Shiffler, dyrektor Gartner. Z badań wynika, że na świecie ponad 180 milionów komputerów zostanie wymienionych w tym roku na nowsze modele, a część z nich na pewno trafi w ręce drugich właścicieli. Gartner szacuje również, że aż 35 milionów pecetów trafi w tym roku na wysypiska śmieci, pomimo że zawierają również elementy szkodliwe dla środowiska.


Zwykłem mówić, że moje biuro noszę ze sobą, ponieważ dzisiaj nie da się już normalnie pracować – zwłaszcza przy tak wymagającym nakładów czasu zajęciu jak EDUNEWS.PL – bez dostępu do podręcznych zasobów informacji i wiedzy. Dlatego podejmowane na świecie inicjatywy wyposażenia każdego ucznia w laptopa uznaje za istotną zmianę jakościową procesu edukacji. Zmiana ta tylko przygotowuje dzisiejszą młodzież do sytuacji, która i tak wkrótce nastąpi – komputer będzie im niezbędny w życiu zawodowym i to raczej przez 24 godziny na dobę niż przez 8. Dlatego na wszystkich etapach kształcenia powinni oni używać komputerów do wykonywania najróżniejszych czynności. Nie przejmowałbym się tym, że będą oni korzystać nie tylko z zasobów edukacyjnych, ale również wymieniać się muzyką, ściągać filmy, zabawiać się grami komputerowymi. To naturalne dla młodych ludzi i nie ma co im tego zabraniać, bo zakazy i tak okażą się bezskuteczne. Ważne jest, aby obcowali z komputerem na co dzień bo to ich rozwija na różne sposoby. Z drugiej strony patrząc, istotne jest aby szeroko rozumiany system edukacji (nie tylko szkoły, ale i instytucje okołoszkolne oraz firmy sektora edukacji) potrafił efektywnie odpowiadać na ten trend i wprowadzał w przestrzeń, w której swobodnie porusza się młodzież, coraz to ciekawsze i atrakcyjne aplikacje edukacyjne, które przyczyniać się będą do rozwoju intelektualnego młodzieży i kształtowania praktycznych umiejętności.

14.07.2008

Nieznajomość angielskiego kosztuje

W prawie jedna z fundamentalnych zasad brzmi po łacinie: ignorantia iuris nocet. Czy powinniśmy dzisiaj przyjąć inną fundamentalną – życiową – zasadę: „nieznajomość angielskiego szkodzi”? (ciekawe jak to by brzmiało po łacinie...).
Poziom znajomości języka angielskiego w Polsce należy do najniższych w Europie, co jest niestety wynikiem wieloletnich zaniedbań polskiego systemu edukacji, braku dostatecznej liczby wykwalifikowanych nauczycieli i niskiego poziomu nauczania. Według danych Eurostatu jedynie 29% Polaków deklaruje znajomość angielskiego, przy średniej unijnej wynoszącej 51%. „Dziennik” w numerze z 12-13.07 br. podjął się wyliczenia ile kosztuje polską gospodarkę nieznajomość tego języka. Z badań prowadzonych wśród pracodawców wynika, że pracownicy posługujący się angielskim zarabiają aż o 30% więcej od innych. Redakcja „Dziennika” wyliczyła, że gdyby tylko o 1% więcej Polaków znał angielski na poziomie średniej unijnej, dałoby to polskiej gospodarce około miliarda euro dodatkowego zysku rocznie. Gdybyśmy tylko wyrównali do średniej unijnej, dochód gospodarki – i co za tym idzie również pracowników – zwiększyłby się o 70 miliardów euro rocznie. Wyliczeń tych nie negują eksperci ekonomiczni zapytani przez „Dziennik”.
Nauczyć się dziś angielskiego jest wyjątkowo łatwo. Trzeba oczywiście tylko: mieć świadomość, że jest to cywilizacyjna konieczność i chcieć się jego nauczyć. Rynek brytyjski jest otwarty dla polskich pracowników, prowadzone są setki wymian młodzieży, działają dziesiątki organizacji międzynarodowych, w których angielski jest podstawowym językiem komunikacji, w kraju działają setki szkół językowych, każdy, kto używa Internetu z pewnością ma styczność z językiem angielskim przynajmniej raz dziennie, a jeżeli tylko zechce – w kilka kliknięć może rozpocząć dowolny kurs językowy, także nieodpłatny. Prawdziwą rewolucję w nauczaniu języków oznaczają podkasty – w serwisie iTunes (Podcasts/Education) jest już kilkanaście bezpłatnych kursów, które można subskrybować do swoich odtwarzaczy muzycznych lub na komputer. Bardziej ambitni znajdą sobie lektora w sieci, który – niekoniecznie znajdując się w Polsce – będzie w stanie zorganizować ciekawe zajęcia przez skype o dowolnej porze dnia.
To było a propos dorosłych i dorastających. Kształcenie angielskiego jest niezbędne od przedszkola aż po studia jako element obowiązkowy procesu edukacji. Prawdziwą zmianę oznaczałoby jednak dopiero wprowadzenie angielskiego na wszystkich szczeblach kształcenia jako języka wykładowego na równi z polskim. Do tego powinna zmierzać moim zdaniem reforma systemu edukacji. Inne języki świata możemy póki co traktować jeszcze jako hobby (oczywiście nie zabraniajmy tylko uczyć się ich jako trzeciego i n-tego języka).

13.07.2008

Jeszcze raz o rozwiązaniach aleksandryjskich w edukacji

Muszę jeszcze raz nawiązać do artykułu Krzysztofa Rybińskiego w Newsweeku - tym razem skupiając się na szkolnictwie wyższym. Autor proponuje takie rozwiązania: „Poziom kształcenia wyższego w Polsce poza nielicznymi wyjątkami jest niski i tylko dwie polskie uczelnie są na liście 500 najlepszych na świecie, zresztą w przedostatniej setce. Próby dyskusji o zmianach w tym sektorze są sprowadzane do obrony praw nabytych i kwestii, czy ma istnieć habilitacja, czy nie. Nie widać żadnych perspektyw zmiany obecnej sytuacji. Dlatego należy przeprowadzić badania kapitału intelektualnego wszystkich polskich uczelni publicznych – opracować metodologię i ustawowo nakazać uczelniom dokonanie samooceny według ściśle określonych kryteriów. Takie samo badanie należy przeprowadzić w 10 najlepszych uczelniach świata oraz na tych wydziałach i kierunkach w Polsce, które odnoszą spektakularne sukcesy międzynarodowe. Należy opisać najlepsze praktyki prowadzące do światowego sukcesu i określić wzorzec. A potem finansowanie każdej uczelni uzależnić od corocznego skracania dystansu dzielącego daną uczelnię do wzorca.


To chyba za mało aleksandryjskie rozwiązanie. Po pierwsze należałoby skończyć z dyskryminacją uczelni niepublicznych. Wiadomo, że najlepsze na świecie uniwersytety są w Stanach Zjednoczonych - według rankingu The Times w Stanach Zjednoczonych znajduje się 12 spośród 15 najlepszych uniwersytetów na świecie, według rankingu Newsweeka 15 z 20, według rankingu szanghajskiego 58 ze 100, a według rankingu publikacji naukowych 170 z 500. Wszystkie amerykańskie uniwersytety mają takie same warunki konkurowania w walce o studentów i kadrę naukową, co zmusza je do stałego podnoszenia jakości nauczania i odpowiadania na bieżące zapotrzebowanie rynku. O to samo należałoby zadbać w Polsce – nie wiem, dlaczego Pan stawia tylko na uczelnie publiczne. Finansowanie uczelni wyższych powinno być uzależnione od efektywności procesu nauczania i sukcesów odnoszonych w różnych dziedzinach. Należałoby oczywiście przyjąć warunki dające równe szanse wszystkim uczelniom, a nie tylko „zasłużonym”, które już dawno spoczęły na laurach i zajmują się produkcją bezrobotnych lub niedopasowanych do rynku pracy absolwentów. Najlepsze uczelnie (może 10, 20 a może 30 – to kwestia wypracowania „aleksandryjskiego” kryterium oceny) powinny dostawać ponad połowę wszystkich środków przeznaczonych na finansowanie szkolnictwa wyższego. To mobilizowałoby pozostałe uczelnie do zmian, specjalizacji, modernizacji procesu nauczania, patrzenia na oczekiwania pracodawców, badania trendów (i w ogóle myślenia o tym, gdzie ma być Polska za 20-30 lat). To powinno trochę wyglądać jak taka Liga Mistrzów – awansujecie dalej – dostajecie większe pieniądze na badania i rozwój uczelni. Ponadto obowiązkowe powinny być (na studiach I i II stopnia oraz podyplomowych) programy realizowane w partnerstwie z zagranicznymi uczelniami (uwaga! w języku angielskim lub innym języku międzynarodowym), najlepiej jeszcze poddane systemom akredytacji zachodnich (czytaj: anglosaskich) instytucji edukacyjnych. Nie zapominajmy – wypomina to nam OECD – że Polska ma jeden z gorszych współczynników umiędzynarodowienia szkolnictwa wyższego wśród krajów członkowskich i należy to zmieniać. To oczywiście tylko kilka pomysłów – bo tych rozwiązań należałoby wprowadzić znacznie więcej.
Od wielu lat toczy się w Polsce jałowa dyskusja, czy studia powinny być płatne czy bezpłatne. Już dziś świetne prywatne szkoły wyższe – jak na przykład Łazarski, Koźmiński, PWST, Polsko Japońska Wyższa Szkoła Technik Komputerowych i wiele innych – biją na głowę dziesiątki uczelni publicznych jeśli chodzi o jakość nauczania i przygotowanie absolwentów do wyjścia na rynek pracy. Niestety w rankingach zawsze będą przegrywać z publicznymi uczelniami, ponieważ w Polsce funkcjonuje XIX wieczny model pruski szkolnictwa wyższego, który premiuje ilość i historyczne dokonania (czyli tzw. prestiż), a nie jakość i nadążanie za rozwojem cywilizacyjnym. Może w końcu ktoś zdecyduje się przeciąć ten węzeł gordyjski?

Średniak z dolnej półki bez wizji rozwoju

To niestety prawda o naszym kraju. Krzysztof Rybiński (z którym miałem przyjemność współpracować w NBP) w Newsweeku wzywa do stworzenia drugiego planu Balcerowicza w Polsce, który zapewni rozwój naszego kraju na następne 20-30 lat.
Kilka fragmentów trzeba zacytować. „Myślenia strategicznego w Polsce nie ma od wielu lat. Osoby na najwyższych stanowiskach biegają ze spotkania na spotkanie, uzgadniają, konsultują, opiniują, gaszą pożary i oczywiście wypychają kwity, które muszą każdego dnia wyjść z resortu. Tak powstała większość z ponad 400 (sic!) strategii, jakimi dysponuje obecnie Polska. Pisały je osoby, które często nie wiedziały, że istnieje pozostałych 399. Dlatego są one niespójne, często sprzeczne i najczęściej nie prowadzą do żadnego celu. Bo go nie ma – nie ma wizji Polski (...) Część problemów, z którymi się zmierzyć, przybrała formę węzłów gordyjskich, czyli nie sposób ich rozwiązać w ramach XX-wiecznego sposobu myślenia. Dlatego potrzebne są rozwiązania aleksandryjskie. Potrzebny nowoczesny sposób myślenia i planowania sukcesu. Cechą tych rozwiązań jest to, że często są politycznie niepoprawne, wbrew logice przeszłości (...).”
Chapeau bas. Moim zdaniem ten odważny – i bardzo prawdziwy tekst – powinien przeczytać każdy, kto interesuje się losami kraju. Oczywiście naturalnie nasuwa mi się pytanie – a co w takim razie z tą strategią rozwoju polskiej edukacji? Czy to też jest ta jedna z 400? Chyba niestety tak. Dyskutowana w MEN reforma edukacji nie przekonuje, że jest koncepcją, która pchnie polską edukację naprzód i sprawi, że będziemy mieć młodzież najlepiej przygotowaną w Europie (na świecie?) na wyzwania cywilizacyjne XXI wieku. Ciągle mieszamy w tym samym kotle, w których idee XIX-wiecznego kształcenia pomieszano z myśleniem XX-wiecznym. Niewiele dobrego z tego wyjdzie...
Rybiński nawołuje do korzystania z wzorców, które przecież są znane w świecie. W edukacji takimi wzorcami są reformy systemu edukacji dokonane w Wielkiej Brytanii z rządów Blaira oraz sukcesy skandynawskich systemów edukacji opartych na autonomii nauczyciela. Dlaczego nie korzystamy z tych wzorców? Dlaczego jesteśmy niezdolni do przecięcia węzłów gordyjskich polskiej edukacji i tylko „wypychamy” kolejne kwity?

8.07.2008

W drodze do e-szkoły

Z badań brytyjskich wynika, że uczeń zdobywa podczas lekcji najwyżej połowę wiedzy, która jest w programie nauczania. Pozostałą wiedzę i umiejętności uzupełnia i rozwija poza szkołą. Trend ten będzie się prawdopodobnie umacniał, ponieważ młodzież naturalnie będzie wolała korzystać z narzędzi, do których jest przyzwyczajona i z których w sposób naturalny korzysta na co dzień – przede wszystkim Internetu.

W czerwcu w Gazecie Wyborczej opublikowana została ciekawa rozmowa z prof. Maciejem M. Sysłą z Uniwersyetetu Mikołaja Kopernika w Toruniu na temat przyszłości edukacji szkolnej. Przyszłością szkoły jest według niego e-szkoła. Trzeba zagwarantować, aby nasycaniu szkół sprzętem komputerowym  i elektronicznym towarzyszyła jednocześnie rozbudowa zasobów edukacyjnych w Internecie, gdyż tylko wówczas uczniowie uzyskają dostęp do wartościowych i nieograniczonych zasobów wiedzy, z których będą mogli zawsze czerpać. Równocześnie należy zadbać o powszechny dostęp do Internetu, tak aby zapewnić możliwość uczenia się w każdym miejscu i czasie. Dostęp do technologii i jej zasobów musi być zapewniony wszędzie tam, gdzie potrzebują jej uczniowie, nauczyciele, personel, a także rodzice.

Prawdziwym wyzwaniem systemu oświaty będzie stworzenie jednolitej platformy e-learningowej, z której będą mogły korzystać wszystkie szkoły danego szczebla. „Dzięki niej uczeń będzie miał dostęp do swoich indywidualnych zasobów w internecie. Będzie powiększał swoje osobiste archiwum i układał z niego swoje e-portfolio, czyli cyfrową wizytówkę: historię własnego rozwoju, wykonane prace, opis osiągnięć, zdobyte doświadczenia, również oceny i wyniki egzaminów, a wszystko opatrzone swoimi refleksjami.” – zauważa prof. Sysło. Takie zasoby internetowe wprowadzają Brytyjczycy, Norwegowie, Austriacy, ale również w Polsce trwają przygotowania do wprowadzenia takiego rozwiązania dla 300 szkół na Dolnym Śląsku.

Powstanie takiej platformy będzie oznaczać rewolucję w pracy nauczyciela, który będzie musiał przestawić się na pracę wyłącznie w środowisku komputerowym i porzucić dotychczasowe przyzwyczajenia. Przygotowując się do lekcji nauczyciel będzie zmuszony do wprowadzenia wszystkich swoich notatek i pomocy naukowych do sieci, gdyż tylko wówczas istnienie takiej platformy e-szkolnej będzie miało sens. I to jest właśnie moim zdaniem największe wyzwanie dla edukacji. 

System kształcenia nauczycieli w Polsce jest niedopasowany do współczesnej zdigitalizowanej rzeczywistości. Problemem jest nie tylko raczej niski stopień umiejętności nauczycieli w zakresie korzystania z narzędzi informatycznych (i ich tworzenia!) jako pomocy naukowych, ich sposób myślenia o nowych technologiach edukacyjnych (jeszcze zbyt nasycony nieufnością), ale przede wszystkim sama koncepcja przygotowywania nauczycieli do zawodu. Ze względu na tempo zmian cywilizacyjnych należy chyba odchodzić od modelu nauczyciela jako osoby wprowadzającej młodych ludzi w świat wiedzy. Potrzebny jest nowy nauczyciel – bardziej doradca i moderator rozwoju uczniów niż mentor, jak zauważa prof. Sysło. Do tego można dodać jeszcze jedną zdolność, która będzie niezbędna w efektywnym nauczaniu – nauczyciel musi uczyć się razem ze swoimi uczniami. Ta zdolność do współuczenia się będzie moim zdaniem kluczowa dla powodzenia projektu e-szkoły.

22.06.2008

Każda powierzchnia może być komputerem

Nie tak dawno Bill Gates zaprezentował światu TouchWall – prototyp nowego komputera w formie ekranu szerokości 4x6 stóp (ok. 1,2m x 1,8m). Gates uważa, że w niedalekiej przyszłości wszystko da się zamienić w komputery, w tym również ściany naszych domów i biur. O ile dziś takie komputery są jeszcze dość drogie (ok. 10 tysięcy USD), w niedalekiej przyszłości staną się osiągalne (również ich oprogramowanie) dla przeciętnie zarabiającego konsumenta. Zdaniem szefa Microsoftu, kiedy tylko będziemy chcieli skorzystać z takiego komputera, jego oprogramowanie będzie w stanie nas rozpoznać.

Źródło zdjęcia: Microsoft

W ten sposób zbliżamy się krok po kroku do wizji przyszłości zaprezentowanej w filmie „Raport mniejszości”, w którym takie ekrany komputerowe były w stanie rozpoznać przechodzące obok nich osoby i przekazać im spersonalizowany komunikat.
Chociaż wydaje mi się, że to jeszcze mimo wszystko dość odległa przyszłość, to jednak może już dzisiaj mieć istotne konsekwencje dla nauki. Otóż planując dziś reformy kształcenia na różnych szczeblach edukacji, należy tak zaplanować programy nauczania, aby każdy uczeń był zmuszony pracować z komputerami na każdych zajęciach, w jakich bierze udział. Społeczeństwo wiedzy wymagać będzie nie tyle perfekcyjnej znajomości samych komputerów, ale przede wszystkim umiejętności ich wykorzystania w najróżniejszych sytuacjach życiowych, osobistych i zawodowych. Brak takiej edukacji dzisiaj może skutkować informatycznym analfabetyzmem jutro. Umiejętność wykorzystania komputerów do rozwiązywania zadań i problemów będzie bowiem decydowała wprost o naszym sukcesie życiowym.
W kontekście pomysłu na rozdawanie komputerów czy laptopów dla polskich uczniów – warto apelować o zmianę sposobu realizacji programów nauczania. Każdy nauczyciel powinien mieć obowiązek pracy z komputerami na swoich zajęciach, a zatem powinien być nie tylko odpowiednio przeszkolony aby mógł się sprawnie posługiwać komputerem (co najmniej równie sprawnie jak jego uczniowie), ale również dość kreatywny, aby mógł te komputery posiadane przez szkołę efektywnie wykorzystywać w nauczaniu. To jest moim zdaniem prawdziwe wyzwanie reformy edukacji, które spowoduje zmianę jakościową i przyczyni się do budowy społeczeństwa wiedzy.

1.06.2008

Wykluczeni finansowo

Z opublikowanych przed kilkoma dniami przez Komisję Europejską danych wynika, że 40% Polaków jest wykluczonych finansowo, czyli nie korzysta i/lub nie ma dostępu do podstawowych produktów finansowych dostępnych na rynku. Problem ten dotyczy głównie Polaków poniżej 25. roku życia, emerytów, osób mało zarabiających, niewykształconych i bezrobotnych.Według raportu, w 15 krajach starej UE tylko dwóch na dziesięciu dorosłych mieszkańców nie korzysta z usług banków, co trzeci nie ma oszczędności, zaś 40% - nie ma kredytu, choć tylko jeden na dziesięciu przyznaje, że mu go bank odmówił. W nowych krajach członkowskich UE połowa mieszkańców nie ma konta (w Polsce 56%), tyle samo nie ma żadnych oszczędności (w Polsce 60%), a około trzy czwarte nie ma dostępu do kredytu odnawialnego (w Polsce 73%).Danym tym trudno się dziwić. Rynek finansowy rozwija się bardzo szybko – powstają nowe produkty, stwarzane są nowe możliwości inwestycji, ale za tym nie idzie edukacja inwestorów. Od kilkunastu lat edukacja finansowa – tak młodzieży, jak i osób dorosłych - w Polsce leży odłogiem. Żaden z rządów nie przywiązywał do niej nigdy uwagi, uważając, że Polacy nauczą się przecież zarządzać własnymi finansami w praktyce, najlepiej na własnych błędach. Nie ma też żadnej debaty publicznej, która sprzyjałaby podjęciu skoordynowanych działań edukacyjnych na poziomie ogólnokrajowych. Nie ma też woli wprowadzenia takiego przedmiotu do szkół – pomimo, że umiejętność zarządzania finansami jest podstawową kompetencją życiową, dla władz oświatowych jest to nic nie znacząca umiejętność, znacznie mniej przydatna niż nauka o tańcu… Pozostają zatem inicjatywy oddolne, pozarządowe, dzięki którym Polacy mogą pogłębiać swoją wiedzę. Jednak mimo , że takie programy edukacyjne jak „Moje finanse”, „Z klasy do kasy”, czy „Szkolna Internetowa Gra Giełdowa” docierają do kilkuset tysięcy uczniów, to zdecydowanie za mało, aby młodzi ludzie byli przygotowani do samodzielności finansowej. Mamy w Polsce paradoksalnie sytuację identyczną jak w Stanach Zjednoczonych. Analitycy rynku finansowego zauważyli tam, że „zbyt mało młodych ludzi nabywa umiejętności finansowych. Rzadko uczą się tego od rodziców, a jeszcze rzadziej otrzymują odpowiednią edukację w szkole (…) Nie chodzi o to, aby uczyć, jak wykorzystać zwyżkę na giełdzie aby zarobić, ani jak zdywersyfikować swój portfel inwestycyjny. Tu chodzi o zupełne podstawy – budżet domowy, zrównoważone wpływy i wydatki, oszczędzanie na ważne cele życiowe takie jak mieszkanie czy emerytura albo o umiejętność racjonalnego korzystania z karty kredytowej.” (czytaj więcej: Za mało edukacji finansowej). Bez podjęcia zdecydowanych działań na poziomie ogólnopolskim i przeznaczenia na nie środków publicznych, problem wykluczenia finansowego w Polsce będzie się z roku na rok pogłębiał.

20.05.2008

Czemu służą stypendia?

Na całym świecie stypendia - w szkołach i na uczelniach wyższych - pełnią przede wszystkim funkcję motywująco-nagradzającą. Są formą finansowej zachęty dla danej osoby do rozwoju dotychczasowych działań i osiągania kolejnych sukcesów w nauce, są również nagrodą za te właśnie osiągnięcia. W takich przypadkach - gdy docenia się wyniki danego ucznia lub studenta - nikogo nie dziwi, że wysokość stypendium może być znacząca - osoba ta przecież włożyła wiele pracy i poświęcenia, aby osiągnąć określone rezultaty i należy ją za to nagrodzić. Tymczasem w polskim systemie edukacji finansowanym ze środków publicznych wszechobecne jest przekonanie, że celem stypendiów jest obdarowanie wszystkich po równo, bo wówczas będzie panowała powszechna szczęśliwość. Nic bardziej mylnego. Taki „ochłap” rzucony tym, którzy najbardziej inwestują w swoją edukację nie zachęca ich do dalszej pracy, zaś ci którzy dostali, „bo im się należało”, zawsze będą zgłaszać pretensje, że dostali za mało… W ten sposób w pierwszej grupie wzmacniamy zniechęcenie do aktywności naukowej, w drugiej wzmacniamy postawy roszczeniowe. Jak przyznają twórcy portalu mojestypendium.pl, prowadzimy w Polsce programy stypendialne szyte nie na miarę, które nie wyrównują szans w dostępie do edukacji, a nawet w pewien sposób przyczyniają się do trwonienia kapitału ludzkiego, jaki posiadamy w naszym kraju (czytaj: Stypendia szyte nie na miarę). Na szczęście coraz więcej instytucji prywatnych zaczyna finansować programy stypendialne z głową, traktując środki przeznaczone na młodego, zdolnego ucznia czy studenta jako inwestycję społeczną, a nie zabawę w tzw. sprawiedliwość społeczną. Przydaliby się też odważni urzędnicy w oświacie, którzy będą rozumieć, że większe efekty dla budowy kapitału ludzkiego Polski przyniesie przeznaczenie dużych środków na 10 uczniów lub studentów, którzy dzięki temu będą mogli więcej osiągnąć, niż mizernych środków dla 100 osób.To wszystko nie powinno jednak zniechęcać najzdolniejszych i najaktywniejszych uczniów i studentów do starania się o stypendia. Dla tych wszystkich młodych osób, którzy poszukują wsparcia finansowego dla rozwoju swojej edukacji, zamieściliśmy w portalu edunews.pl, przygotowany przez Akademię Rozwoju Filantropii w Polsce, informator o stypendiach pt. „Studencka kieszeń” (PDF). Służyć on będzie wymierną pomocą przy zdobywaniu środków na finansowanie własnej nauki. Powodzenia!


16.05.2008

Nauczyć się dostrzegać, zobaczyć aby się nauczyć

Obserwując rozwój systemów edukacji na świecie nie sposób nie dostrzec, że formy audiowizualne, w tym krótsze lub dłuższe filmy, mają coraz większe znaczenie w nauczaniu i uczeniu się, tak na etapie szkolnym, jak i podczas studiów wyższych. Choć filmy w edukacji nie są zjawiskiem nowym – wykładowcy od dawna korzystali z nich na zajęciach, to jednak dopiero dziś, dzięki Internetowi, rozwojowi technologii cyfrowych, dostępności urządzeń mobilnych pozwalających rejestrować i odtwarzać pliki wideo, komputerom w klasach, wykorzystanie filmu jako narzędzia edukacji staje się zjawiskiem powszechnym. Przyczynia się do tego również ogromna popularność internetowego serwisu YouTube (i wielu podobnych), uświadamiając nauczycielom, jakie formy przekazu najchętniej akceptują w dzisiejszych czasach młode uczące się osoby.
Coś, co można chyba już określić mianem „edukacji wizualnej” (ang. Visual Learning), staje się powoli jednym z ważniejszych światowych trendów w nauczaniu. Nie tylko zasoby filmów tworzonych przez osoby uczące się rosną w szybkim tempie, ale również coraz częściej to nauczyciele prowadzą zajęcia korzystając z kamery cyfrowej, aparatu cyfrowego lub nawet telefonu komórkowego. Trend ten wspierają coraz częściej również telewizje, które produkują programy już nie tylko do emisji telewizyjnej, ale również z myślą o odbiorcach w Internecie.
Wydaje się, że to dobry czas na tworzenie kanałów nowoczesnej edukacji w oparciu o materiały filmowe, gdyż miliony uczniów na świecie, mając styczność z Internetem (w tym YouTube), aparatami telefonicznymi wyposażonymi w kamery cyfrowe, odtwarzaczami multimedialnymi, są już świetnie przygotowani do korzystania z takich narzędzi podczas lekcji, co więcej, jak potwierdzają wyniki badań w różnych krajach, chcą tego i oczekują, że filmy będą częściej wykorzystywane w ich edukacji szkolnej.


Jak zauważają amerykańscy specjaliści od nowoczesnej edukacji z wykorzystaniem cyfrowych filmów wideo, „podstawową sprawnością w XXI wieku będzie umiejętność rozumienia obrazów: filmów, grafik, zdjęć wszelkiego typu… nie wystarczy już tylko pisanie i czytanie. Nasi uczniowie muszą nauczyć się przetwarzać zarówno słowa, jak i obrazy. Muszą mieć zdolność poruszania się swobodnie i płynnie pomiędzy tekstem i obrazami, pomiędzy słowem pisanym i światem obrazowym.”
Zapraszamy do lektury najnowszego raportu EDUNEWS.PL na temat cyfrowych filmów wideo w edukacji. Premierę raportu zaplanowaliśmy na 17 maja br. - czyli na Światowy Dzień Społeczeństwa Informacyjnego. Kolejne odsłony raportu ukazywać się będą co drugi dzień.